Centralny system
Nie mieliśmy oczywiście szansy dogonienia Formozy zaopatrywanej przez Ratownictwo Morskie, która pracowała w nowoczesnych i na tamte czasu wyrafinowanych technologicznie produktach czołowych firm światowych Drager i Technisub
Już w latach dziewięćdziesiątych kolejny krok stanowiło wprowadzenie do działań specjalnych skafandrów typu suchego i odzieży ocieplanej. Miejsce wełnianych śpiochów zajął polar. Zaczęły pojawiać się pierwsze jaskółki techniki: ciągniki podwodne, hydrolokatory, łodzie pneumatyczne z twardym dnem, tzw. RIB-y, czy nowe zasobniki towarowe do transportu sprzętu w wodzie.
A co najważniejsze, zaczęto wówczas rozmawiać z użytkownikami. Konkurujący ze sobą producenci i importerzy docierali do jednostek i na poligony, proponowali testy produktów, słuchali uwag. Niestety, po miesiącach, a nawet latach profesjonalnej współpracy opinie często były „autoryzowane” przez przełożonych wyższego szczebla, co potem znajdowało odbicie w produkcie finalnym.
Nasze ówczesne zacofanie wynikało w znacznej mierze z centralnego systemu zakupów. „Fachowcy” w centrali nie mieli rozeznania ani w rynku, ani tym bardziej w naszych potrzebach. Wyjściem z sytuacji okazały się bezpośrednie kontakty z Ratownictwem Morskim, które nawiązaliśmy przy okazji współpracy z Formozą. Efektem kolaboracji była między innymi pierwsza profesjonalna łódź pontonowa Futura z nowoczesnym silnikiem, która wyparła używane od wielu lat sztywne ŁS/ŁD z niemieckimi silnikami D 45. Stary sprzęt, bez stępki kierunkowej, wyjątkowo niesterowny, nieodporny na fale i wiatr, powodował także kłopoty transportowe, gdyż skorupa łodzi zajmowała cała pakę stara.
Mieliśmy jeszcze wówczas w wyposażeniu kutry KR 70 S o sztywnym kadłubie z napędem strumieniowym, wyposażone w silnik 1500 cm z polskiego fiata. Były stosunkowo ciche i mogły bezpiecznie podpływać do samego brzegu bez ryzyka uszkodzenia mechanizmów napędowych. Niestety, ich dzielność morska była praktycznie zerowa, a na dodatek, po załadowaniu na pokład grupy specjalnej płetwonurków, przeciążone, ledwie poruszały się po wodzie. Używaliśmy ich głównie do zabezpieczania desantów spadochronowych na wodę. Napęd strumieniowy nie groził, jak śruba napędowa, poranieniem skoczków, za to działał jak odkurzacz, grożąc zassaniem czaszy spadochronu.
Grupom specjalnym płetwonurków brakowało broni do walki pod wodą. Środkiem zastępczym były prywatne radzieckie kusze pneumatyczne. Aby je zmniejszyć, wycinaliśmy tylną część i montowaliśmy niewielki zbiornik na powietrze. Znakomicie sprawdzały się w podwodnym safari. Wprawdzie pokazaliśmy w trakcie kolejnego szkolenia grupie przełożonych, w tym kilku generałom, jak wygląda wyjście płetwonurków spod wody na strzeżony obiekt i skuteczne ostrzelanie z odległości 6–8 m do drewnianej makiety wartownika, ale przyzwyczajeni do „pokazów” uznali to jedynie za kolejny popis komandosów. Dopiero później pojawiły się w naszej formacji profesjonalne minikusze Technisaba czy Scubapro.
Zainteresowanych zapraszam do pełnej lektury.