Czwarty fragment: Dopaść rakietowców

Dopaść rakietowców

Cele działań dywersyjnych, w zależności od strategii, stanowiły najprzeróżniejsze obiekty wojskowe lub cywilne. Od połowy do niemalże końca lat osiemdziesiątych przede wszystkim nośniki broni jądrowej. Co najmniej raz w roku uczestniczyliśmy w ćwiczeniach z wojskami rakietowymi, a dokładnie… przeciwko nim. Za wszelką cenę staraliśmy się wykryć i zniszczyć groźne baterie, co wcale nie było łatwe.

W 1987 roku dotychczasowe zestawy rakietowe Łuna-M zastąpiono, również radzieckimi, taktycznymi zestawami rakietowymi OTR-21 Toczka klasy ziemia–ziemia, przystosowanymi do przenoszenia głowic jądrowych. Takich właśnie, na szczęście z ładunkiem konwencjonalnym, używali Rosjanie w 2008 roku podczas wojny z Gruzją.

Niełatwo było dopaść rakietowców, gdyż świadomi swej potęgi rażenia, a tym samym stanowienia głównego celu dla przeciwnika, stosowali taktykę nieustannego zmieniania rejonów wyczekiwania i stanowisk startowych. Bawiliśmy się więc z nimi w chowanego.

Do wykrywania pracujących radarów mieliśmy proste urządzenia ale dość ciężkie. Skuteczne namierniki MRP4 produkcji czechosłowackiej do lokalizowania stacji radarowych były na wyposażeniu każdej Grupy Specjalnej.

Zmorą było wyposażanie zwiadowców w noże.. było ich co niemiara każdy do innych zadań.

Nóż szturmowy wz.55, nóż dla płetwonurków, nóż saperski, spadochronowy, nóż wieloczynnościowy ze sprężynowym ostrzem wz.69 … gamę  uzupełniał bagnet na kbkAK i nóż od niezbędnika.

 Grupy Specjalne z Armii Czeskiej miały 2 noże , które zabezpieczały całość działań zwiadowców.

Broń zdobyczna

Wielki rarytas stanowiła dla nas broń „zdobyczna”, przywieziona przez polskich „doradców” z Wietnamu, między innymi: karabinki szturmowe M-16 A2, pistolety UZI, 40-milimetrowe granatniki M 69.

Amunicja do nich była zbliżona do tej, jaką stosowano w naszych nowych granatnikach Pallad, montowanych pod karabinkami kbkAK. Amunicję do nich nosiliśmy w kasetonach umieszczonych na pasie. Wskutek nieznanych nam bliżej decyzji podjętych na szczeblu centralnym do kompanii zaczęły trafiać granatniki Pallad używane samodzielnie. Czyli dochodziła dodatkowo sztuka broni do noszenia, także w walce kolidująca z używaniem broni strzeleckiej. Do tego nieporęczne, przypominające torbę listonosza noszaki do amunicji, urągały zasadom naszej taktyki.

Niestety, sprawa była wówczas prosta: co ojczyzna dała, z tego musieliśmy korzystać. W efekcie komandos był wyposażony w karabinek AK z jednostką ognia, pistolet przy boku i dyndający na ramieniu granatnik Pallad, a obrazu dopełniała wspomniana torba listonosza. Dopiero po kilku latach udało się nam pozbyć tych Palladów, pogardliwie nazywanych lufkami.  Amunicję do 40 -tek nosiło się na pasie w specjalnych ładownicach.

W latach dziewięćdziesiątych odbyła się również próba wprowadzenia amunicji kalibru 5,45 mm. Pierwsze partie przystosowanej do niej broni trafiały do nas. Jako ciekawostkę warto dodać, że Rosjanie nabój tego kalibru zastosowali właśnie w wojskach specjalnych już w latach siedemdziesiątych. Karabinki szturmowe wzorów 70, 72 i 74 oraz minikarabinki z krótką lufą zostały u nich uzupełnione pistoletem o tym samym kalibrze.

Zastosowanie karabinka Tantal w działaniach specjalnych również nie było sukcesem. Wprowadzenie dodatkowego kalibru powiększyło jedynie zamieszanie, gdyż na uzbrojeniu grup pozostawał nadal rpks 7,62. Precyzja strzelecka nowej broni kończyła się na dystansie 150–200 metrów. Znakomity z założenia pomysł odciążenia żołnierzy taszczących wszystko na własnych plecach zakończył się połowicznym sukcesem, gdyż lżejsza amunicja spowodowała skrócenie dystansu i zmniejszenie celności ognia, co akurat w naszym przypadku było ogromnie ważne. Ponadto pociski łatwo rykoszetowały, tworząc niebezpieczne sytuacje przy strzelaniu grupowym, szczególnie w terenie zurbanizowanym.

Niedopracowany był w Tantalach również system przełączników rodzajów ognia – pojedynczy, ciągła seria, seria 3-strzałowa. Nie spełniały swej roli przyrządy trytowe do strzelania w nocy, ze względu na kiepskie mocowanie i niską jakość materiału fluorescencyjnego. Niedopracowana była też kolba, zbliżona kształtem do modelu węgierskiego kałacha, czy tłumik płomieni z hamulcem wylotowym. Jednym słowem porażka.

Równie szybko zakończyły też karierę testowane w naszej kompanii karabinki Hunter kalibru 7,62, przeznaczone dla strzelców wyborowych do strzelania na średnich dystansach. Nie sprawdzała się szyna do mocowania optyki i termowizji, oraz system chłodzenia lufy, która szybko się grzała, przez co broń traciła precyzyjność. Nikt z producentów nie zawracał sobie wówczas głowy takimi pojęciami jak ,,pływająca lufa”. Żołnierz dostał karabin i ma z niego strzelać! Armia Czerwona wygrała przecież wojnę, korzystając z milionów pepesz (PPSZ), mimo że po czterech seriach pistolet pruł ze straszliwym rozrzutem.