Uzbrojenie dywersanta
Zaskakująco skromne uzbrojenie dziwnowskiego batalionu ograniczało się do karabinów maszynowych rkmd, potem rpks, karabinków kbkAKMŁ, kbkAKGN, pistoletów maszynowych wz. 63 Rak, granatników rpg 2, a później rpg 7 D oraz pistoletów osobistych P-64, a następnie P-83.
Próbowano wprawdzie kilkakrotnie doposażyć grupy specjalne w karabiny wyborowe 7,62 mm SWD, ale ze względu na trudności z dopasowaniem pokrowców odpowiednich do desantowania wprowadzono tę broń jedynie w kompaniach specjalnych szczebla taktycznego, czyli dywizyjnych, dla których wejście do działania metodą spadochronową przewidywano jedynie w szczególnych przypadkach. Jedną z prób wybrnięcia z kłopotu, bo przecież aż się prosiło, żeby w zespole działał „snajper”, były drewniane pudła na tę broń przypominające futerały na skrzypce. Niestety, delikatne mocowanie celownika PSO1 powodowało, że przystrzelany karabin, po skoku nadawał się do ponownego zerowania. Ponadto, sam skok spadochronowy z takim futerałem stanowił nie lada wyzwanie.
W szczecińskiej kompanii, w latach osiemdziesiątych etatowa grupa specjalna była wyposażona w lekki karabin maszynowy, najczęściej rpks, granatnik przeciwpancerny rgppanc 7 D, karabinki szturmowe kbkAK, w tym jeden z możliwością zainstalowania noktowizora pasywnego NSP 3, pistolety maszynowe wz. 63 Rak, w miejsce których wprowadzono później pistolet Glauberyt, najpierw na nabój 9×18 Makarowa, a potem 9×19 Para. Oprócz tego każdy żołnierz miał pistolet osobisty, najpierw P-64, a w latach osiemdziesiątych P-83.
Nieergonomiczne P-83 przy szybkiej obsłudze kaleczyły jednakże dłonie, przez co nazywaliśmy je zemstą Jaruzelskiego. W porównaniu z popularnym czakiem (P-64) nie były też wielką innowacją. Magazynek mieścił zaledwie dwa naboje więcej, a przy tym pistolet miał słabą lufę i zbyt ciężko pracujący bezpiecznik nastawny. Pomyśleć tylko, że Czesi w tym samym czasie wprowadzili swój CZ-82, przystosowany dla strzelca praworęcznego i mańkuta, z dwurzędowym magazynkiem i poligonalną lufą.
W przypadku P-83 postęp był więc pozorny, chyba że za sukces uznać taniochę produkcji, której oczywistym efektem była niska trwałość. W kompanii specjalnej trening z broni krótkiej prowadziliśmy dwa, trzy razy tygodniowo, strzelając dużo i szybko. Po wystrzeleniu trzech tysięcy sztuk amunicji przegrzana lufa traciła kaliber, a tym samym celność. Ówcześni cudotwórcy próbowali jeszcze wprowadzić do tej broni tłumik dźwięku, który jednak równie skutecznie ograniczał huk wystrzału, jak i celność. Skończyło się więc na serii próbnej.
Ciche zdejmowanie wartowników umożliwiał nakręcany na kbkAK, tłumik PBS1. W 56. KS uzupełniano ten zestaw celownikiem optycznym od rgppanc 7, a od końcówki lat 80. – celownikami Zeiss. Nasze uzbrojenie było w zasadzie dostosowane do prowadzenia działań, w których dominowała robota zwiadowcza. Zgodnie z założeniami bowiem na dwa zadania rozpoznawcze przypadało jedno dywersyjne.
Grupy ćwiczące dywersję doposażano w PMW (plastyczny materiał wybuchowy), miny kierunkowe MON-100 i MON-200, a także w przeciwpancerne, plastikowe czeskie PTMBA-3 oraz TM 62 m, mogące zadziałać z opóźnieniem. Używały też min kolejowych i minimin, również z możliwością opóźnienia wybuchu. Zwłoka w odpaleniu ładunku mogła wynosić nawet dobę.
Znajdujące się w wyposażeniu zestawy do radiowego kierowania wybuchami (ZKW-2) były zbyt duże i ciężkie do stosowania w działaniach specjalnych. Do dywersji, wysadzania węzłów drogowych i kolejowych, w praktyce użylibyśmy zwieraczy wibracyjnych, powodujących inicjację wybuchu pod wpływem drgań przenoszących się od szyn bądź kół samochodowych.
Stosowaliśmy również ZEZ – zwieracz elektryczny zegarowy. Urządzenie przypominało mały zegarek. Proste i niezawodne, w plastikowej obudowie, dzięki której można było zmylić wykrywacze metalu, używane było do wywoływania eksplozji w zaplanowanym czasie.