Szlemy i orzechy
Major Arkadiusz Kups pamięta, że dopiero gdzieś w latach 1984–1985 zaczęto dostrzegać odmienność komandosów i uwzględniać ich szczególne oczekiwania: „Symbolem przemian i zrozumienia potrzeb działających w specyficznych warunkach żołnierzy stały się wypełnione puchem i odporne na wilgoć śpiwory. Wzmocnione taśmami i pętlami, stanowiły zarazem ciepłe hamaki. W razie potrzeby mogły posłużyć do transportu rannego; zastąpiły ciężkie śpiwory BH, które, nasiąknięte wodą, były wprost nie do udźwignięcia.
Kolejną nowinkę stanowiły plecaki, czyli w języku wojskowym zasobniki, wprowadzone w miejsce niepakownych i nieporęcznych reliktów epoki lat pięćdziesiątych. Do nowych, z metalowym stelażem i nieprzemakalnych, zaopatrzonych w praktyczne kieszenie, dołączono minizasobnik szturmowy, dogodny wówczas, gdy nie trzeba było zabierać ze sobą całego majdanu.
Całkiem udany eksperyment stanowiły wzorowane na strojach Specnazu kombinezony, podobne do używanych dziś przez policyjne jednostki AT. W ich kieszeniach można było upchnąć mnóstwo niezbędnego w działaniach sprzętu. Długi zamek z przodu i krótki w okolicach krocza umożliwiały załatwianie potrzeb fizjologicznych bez kłopotliwych zabiegów. Całości dopełniał umieszczony w kołnierzu kaptur z maską na twarz.
Wcześniej, jeszcze w latach siedemdziesiątych, eksperymentowano też ze szlemami, czapkami podobnymi do hełmofonów, mającymi zastąpić niewygodne i zupełnie nieprzydatne w działaniach specjalnych kaski skoczka, zwane orzechami. Nowe, wygodne, wykonane w takim samym maskowaniu jak reszta munduru, chroniły głowę żołnierza podczas skoku, nie powodując zarazem głuchoty. Niestety, nie znalazły uznania u przełożonych, głoszących dość kontrowersyjną teorię, iż nieodzownym atrybutem wyposażenia musi być hełm, chroniący przed odłamkami czy bezpośrednim trafieniem. A przecież i tak nie powstrzymałyby pocisku 9 mm makarowa, co sami sprawdzaliśmy. Nie wspominając już o tym, że jego wykonanie było, delikatnie mówiąc, badziewne.